sobota, 10 listopada 2012

obiad poza domem

wracając do domu z obiadu u teściowej, myślałam że to była istna katastrofa... przeżyłabym resztę gdyby nie ta ogórkowa z górą ziemniaków... jeden plus uniknęłam ziemniaków w drugim daniu i sernika...ale cały obiad wynosił chyba z 1000kcal... masakra ja wiem, śniadanie 200, więc jeszcze jak zgłodnieję, w co wątpię, to wpadnie jeszcze jajko...

zwykle po obiadach u niej kompletnie zawalam dietę...  bo mimo iż przyjmuje do wiadomości fakt odchudzania... to za chwilę powie "masz, poczęstuj się, spróbuj jakie dobre ciasto upiekłam" - najgorsze

dziś obyło się bez wciskania,
z ruchu: trochę ćwiczeń na nogi i szybki spacer z psem (1h)

jestem trochę zła, bo jak mój organizm ma przestawić się na spalanie tłuszczu jak mu ciągle węgli dorzucam

dooobra świat się nie zawalił...
czekam na siostrę bo wpadnie za chwilę, a później może uda mi się zmusić do angielskiego


3 komentarze:

  1. od czasu do czasu można pozwolić sobie na taki obiadek;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Najwazniejsze to teraz kontunuować i nie poddawać się
    dasz radę, silna jesteś i dużo już osiągnełaś :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. BARDZO prawdziwy i motywujący tekst na zdjęciu :) co do obiadu, no cóż, bywa, i tak to wszystko spalisz, ważne żeby takie obiadki nie zdarzały się za często. będzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń